• wooden
PostPrime/Blog post/Felietony/Zmiana w grze

Zmiana w grze

Mam trzy ulubione filmy w życiu.

Buntownik z wyboru.

Big Short.

Moneyball.

Wiesz co je łączy?

Spokojnie, dam Ci czas. Sam długo do tego dochodziłem.

Każdy z tych filmów mówi o ludziach, którzy nie tyle są poza pudełkiem stereotypowego myślenia, a to pudełko burzą. Nie wpisują się w istniejące standardy, a tworzą swoje. Will Hunting jest geniuszem z biednych dzielnic Bostonu, który do swojej wiedzy i umiejętności dochodzi używając zasobów biblioteki publicznej. Bohaterowie Big Short zauważają coś, czego nie dostrzega reszta rynku i stawiają na siebie konsekwentnie, mimo tego że najpotężniejsze firmy grają przeciwko nim. A Billy Beane… człowiek wychowany w standardach baseballa, postanawia iść pod prąd całej historii i dotychczasowej wiedzy o tym sporcie. Każdy z tych bohaterów stawia na siebie. Każdy nie zważa na tzw. „wiedzę ogólną”. I każdy ryzykuje. Ryzykuje wszystko.

Oglądam te filmy raz za razem. Wiem że nieprzypadkowo są w moim filmowym panteonie. Wiem że do mnie przemawiają. A jednak mam wrażenie że coś mi zawsze ucieka. Może kiedyś to znajdę. A może nie. Ale to tam jest.

Jednak kiedy je oglądam… czuję że patrzenie na rzeczywistość przez pryzmat wiedzy powszechnej może Ci pomóc w życiu codziennym, ale nie doprowadzi Cię do zmiany. Zmiany realnej i odczuwalnej dla wszystkich. To może dać Ci tylko wyjście z pudełka i chęć do poświęcenia siebie dla zmiany, często brutalnych, reguł gry. Na tym samym opiera się strategia blue ocean o której kiedyś pisałem przy okazji startu przebudowy Detroit Pistons. Na tym samym opierają się historie Steve’a Jobsa, Billa Gatesa i innych wielkich ludzi biznesu.

I na tym samym opierają się historie największych sportowców.

Bill Russell, Kareem Abdul Jabbar, Magic Johnson, Larry Bird, Michael Jordan, Shaquille O’Neale, LeBron James i Steph Curry zmieniali NBA bezpowrotnie. Swoją obecnością, talentem i rozumieniem gry ponad swoich kolegów sprawiali że nasza ukochana liga nabierała nowego kierunku.

Zresztą to właśnie mój największy problem z wieloma innymi kandydatami do top10 w historii NBA. Kobe Bryant był najbliższy koszykarskiej doskonałości nazywającej się Michael Jordan. Nikt nigdy nie był bliżej Jordana. Jednak Kobe w swojej mądrości którą pokazał po zakończeniu kariery… był tylko wtórny. Nie chciał zmienić gry, a być w nią najlepszy na wzór swojego idola. To jest różnica. Stąd mój problem w umieszczaniu go w rankingach. Jak dobry możesz być jeśli nie wniosłeś ze sobą zmiany, a byłeś niesamowity w ramach istniejących reguł? Nikt przez Ciebie nie zaczął grać inaczej, nikt nie wprowadził ze względu na Ciebie nowych zasad (jak choćby zakaz wsadów w NCAA pod wpływem Lew Alcindora), nikt nie chciał grać inaczej w koszykówkę.

I to dotyczy także trenerów. Takich jak Red Auerbach, Phil Jackson czy, o zgrozo, George Karl lub Donnie Nelson. Trenerów którzy pokazali światu że można rozumieć więcej i grać z sukcesami tak jak nigdy nikt nie grał.

Mam wrażenie że mamy w lidze obecnie tylko trzech trenerów którzy lekce-sobie-ważą świat w którym działają i są gotowi na każdej zmiany którą czują. Co do której mają realne podstawy, żeby wierzyć że reszta się myli. Żeby wprowadzać ten sport na nowe tory.

Pierwszym z nich jest starzejący się już Gregg Popovich. Człowiek który pierwszy zauważył, że po zmianie zasad w NBA, to obrona będzie wygrywała mistrzostwa. Który pierwszy dostrzegł wartość trójek z rogów. I który lata przed resztą, będą już po szczycie swojej błyskotliwości, odkrył że nowym najłatwiejszym rzutem w koszykówce jest niekryty przez nikogo półdystans. I, który teraz dostanie pod swoje skrzydła najbardziej intrygujący prospekt w historii NBA, czyli Victora Wembanyamę.

Drugi to Nick Nurse, którego szaleństwo i eksperymentowanie ze składem przyniosło pierwsze mistrzostwo NBA w historii Kanady. Jednak przyniosło mu też porażkę kiedy goniąc za ideą George’a Karla posiadania w piątce pięciu równorzędnych graczy o gabarytach LeBrona Jamesa, zapomniał o tym, że muszą oni jednocześnie elitarnie bronić i rzucać z dystansu. Stąd mam go tu poniekąd w nawiasie.

Trzecim… i być może najlepszym obecnie z nich jest Eric Spoelstra. Niepozorny trener Miami Heat, który przeszedł od bycia analitykiem video, przez trenera-popychadło LeBrona Jamesa po wizjonera, którego tajemnice pragnie zgłębić cała liga. Warto pamiętać że nawet jako „popychadło” przekonał najbardziej wpływowego gracza ligi to kompletnej zmiany stylu gry, rozgrywania z high post i szukania trójek kolegów, a także, wreszcie, nauczył go… i nauczył się od niego… bezwzględnej kontroli tempa gry drużyny. I polegania na wariancji.

Słynnej wariancji o której w NBA teraz tyle się mówi, a która dla większości jest terminem po prostu niezrozumiałym. Czym ona jest?

Z grubsza – to miara zmienności. Im większa wariancja tym większa szansa, że rezultat meczu będzie inny niż oczekiwany.

I Spo nauczył się ją kontrolować.

Jak kontrolować to co w samej swojej definicji jest niekontrolowalne bo mówi o zmienności?

Wbrew pozorom bardzo prosto.

W obecnej NBA o rezultacie zmagań bardzo często decyduje po prostu to, kto lepiej i częściej trafia za trzy. Jeśli grasz przeciwko bardziej utalentowanemu zespołowi ale pokonasz go w trójkach… masz szansę wygrać mecz. I w Miami zrobili z tego sztukę. Zadaniem ich graczy w ataku jest znajdować mnóstwo rzutów za 3. I z drugiej strony kontrolować te próby rywali. Jeśli przeciwnik nie odda zbyt wielu trójek to ma mniejsze szanse na szalone rezultaty. Jeśli Ty oddasz ich więcej od niego i znajdziesz metodę na dobrą skuteczność… wygrasz mecz mimo że przegrywasz talentem.

Więc Heat z jednej strony szukają trójek, a z drugiej maksymalnie je utrudniają rywalom. I w ten sposób wygrywają przeciwko talentowi. Gromada wyrobników, graczy całkowicie oddanych schematowi, potrafi wytrącić z rytmu lepszą drużynę i ją ograć w czteromeczowej serii. Jak przeciwko Boston Celtics, gdzie mimo różnych problemów byli w stanie wygrać pierwsze trzy mecze serii. I gdzie w momencie utraty kontroli przegrali kolejne 3. I którą wygrali, gdzie do zmienności doszło przyzwyczajenie do niej i charakter nawykły do pracy w wyjątkowo stresujących warunkach.

Jak przeciwko Denver Nuggets, gdzie jako drużyna pod każdym względem na papierze gorsza… kontrolują rywalizację. Zmuszają rywali do gry poza strefą komfortu, frustrują ich, grają momentami w szalenie wolnym tempie i oddają dużo więcej trójek. I kogo obchodzi, że przegrywają na poziomie talentu? To nieistotne. Oni grają w swoją grę, grę spoza schematu. Jak rywal zdoła się dostosować to przegrają. I Spoelstra o tym wie. Więc z meczu na mecz, z kwarty na kwartę, wprowadza małe zmiany które mają przeciwnika wytrącić z uderzenia. Raz kryje Butlerem linie podań i trzyma go poza akcjami rywali, innym razem kryje nim Jamala Murraya. W pierwszym meczu w ataku pozycyjnym Jimmy go krył 4 razy. W drugim meczu krył go 35 razy. Po to żeby Nuggets nie znaleźli rytmu. Raz używał strefy względnie rzadko, drugi raz grał nią prawie cały mecz. Wszystko po to żeby rywal nie zdążył się dostosować i nie znalazł swojej gry.

A z drugiej strony, Heat są najbardziej konsekwentną drużyną NBA. W ataku kontrolują tempo jak LeBron James i szukają rzutów za 3 i z „łatwego” półdystansu. Ich atak jest toporny ale jednocześnie bardzo mądry. Sprowadzenie pięknego ataku Nuggets do swojego topornego poziomu wyrównuje szanse. W czymś takim to Miami jest bardziej doświadczone. To Mami jest w swoim żywiole. I to oni kontrolują serię przeciwko teoretycznie dużo lepszemu przeciwnikowi.

Oczywiście, margines błędu jest tu bardzo bardzo mały. Tam gdzie Denver może wygrać mecz w którym Michael Porter Junior trafia tylko 1 z 8 czystych trójek, tam Heat umierają kiedy Max Strus pudłuje swoje rzuty. Tam gdzie Nuggets głupieją na starcie czwartej kwarty robiąc masę prostych błędów w obronie, a i tak mają rzut na dogrywkę, tam Miami musi grać niemal perfekcyjnie, a i tak prawie dochodzi do dogrywki. A jednak… dzięki byciu cały czas krok, dwa, czy nawet 5 przed rywalem, robią rywalizację z matchupu w którym teoretycznie nie mają szans. Bo są mądrzejsi i grają coś nowego.

I te nowinki na pewno będzie chciał w przyszłym roku skopiować każdy klub w lidze.

Tym co na pewno pod wpływem obecnych playoffów stanie się w NBA trendem, jest jeszcze częstsza gra obroną strefową. Nikt nigdy nie ustawiał tak często strefy co Miami w tym roku. Ta obrona pozwala chować słabych obrońców indywidualnych w ramach schematu, o ile tylko są zdyscyplinowani i dobrze orientują się w przestrzeni. Oczywiście – samo to nic by nie dało, gdyby nie fakt, że obok nich grają dwaj z niesamowici defensywni zawodnicy, którzy czytają linie podań z samego ustawienia gracza z piłką i są w stanie odgadnąć jego decyzję jeszcze zanim on sam ją podejmie. Bam Adebayo i Jimmy Butler czynią tę obronę możliwą, ale musimy pamiętać, że w obecnej NBA wiele klubów ma takich pojedynczych superobrońców. Myślę, że na przykład Steve Kerr aktywnie notuje wszystko co się dzieje w defensywie Miami i, o ile utrzyma w składzie Draymonda Greena, w przyszłym sezonie Warriors będą regularnie ustawiali strefę wzorowaną na drużynie z Florydy. Prawdopodobnie to samo robi Adrian Griffin planując schematy oparte na grającym smallballowego centra Giannisie i Jrue Holidayu w roli Jimmy’ego Butlera. Nick Nurse w Filadelfii podobnie. A cała reszta ligi już aktywnie szuka takich rozwiązań.

Ta, pozbawiona specyficznego kształtu, ale wspaniale się zmieniająca strefa Heat to coś co na jakimś poziomie zmieni NBA. Tyle słuchamy o niegrywalnych obrońcach, zawodnikach którzy przez ograniczoną mobilność już nie są w stanie utrzymać się na boiskach NBA. Jednak skoro w Finale NBA plusowym graczem może być co najwyżej mądrze stojący Kevin Love, to jest nadzieja na zrobienie przydatnego trybiku strefy z każdego zawodnika o dużym boiskowym IQ, nawet jeśli nie rusza się wybitnie.

Drugi element który liga na pewno będzie chciała ukraść z Miami, ale będzie dużo trudniejszy do skopiowania to oczywiście ich system rozwoju graczy. Rafał Juć od lat mówi o tym, że ważniejszy dla niego jest background, otoczenie i charakter zawodnika niż to jak wielkim czystym talentem został obdarzony przez naturę. Łatwiej powiedzieć niż zrobić – większość klubów NBA wciąż próbuje znaleźć najlepszy możliwy talent zakładając, że głowę zawodnika łatwiej będzie im ogarnąć (ekhm… Memphis).

A Heat tu poszli all-in w charaktery. W graczy przeoczanych przez całą resztę ze względu na ewidentne braki (nawet Butler i Adebayo jak na gwiazdy obecnej NBA mają zaskakująco duże dziury w swojej grze), ale za to mądrych, zdeterminowanych, z małpą na ramieniu. Chętnych do rozwoju i ciężkiej pracy. Pasujących do mitycznej „Heat Culture”. Tę część da się skopiować, nawet Troy Weaver w Detroit, kiedy dopiera sobie młodzież z draftu w pierwszej kolejności patrzy na charakter, o ile talent dostępnych zawodników jest względnie zbliżony. Jednak problem jest gdzie indziej – jak ich nauczyć się pozycjonowania, rozwijać ich grę, dodawać naturalnie kolejne elementy. Jak do zadziorności i walki na zbiórce Caleba Martina dołożyć rzut za 3. Jak do jego rzutu za 3 dodać atakowanie close’outów z czym nigdy nie poradził sobie choćby taki Robert Covington. Jak potem rozwinąć go o atakowanie pierwszym krokiem ustawionej obrony. To już jest know-how Heat i sztabu Erica Spoelstry. Patrzcie tu na Haywooda Highsmitha, który powoli z kompletnego no-name’a zamienia się w bardzo przydatnego zawodnika i kogoś kto w pierwszym meczu Finałów rzucił 18 punktów. Żeby ukraść z Miami ten element, trzeba by ukraść im ich trenera. Tak samo jak nigdy nie udało się nikomu ukraść patentu na rozwój graczy z San Antonio. Ale przykładanie większego znaczenia do charakterów pozyskiwanych zawodników to już jest coś do skopiowania. Robią tak najlepsze organizacje w lidze – na przykład Heat, Spurs, Nuggets i Warriors. I myślę że to też jest coś co przylgnie do ligi, a my będziemy coraz częściej obserwować niezwykle utalentowanych ofensywnie zawodników grzejących ławę po to, żeby zwolnić na boisku miejsce dla charakternych i chętnych do rozwoju wyrobników. W końcu w obecnej NBA łatwo o punkty, wystarczy tylko plan, charakter i konsekwencja w działaniu.

Nie wiem czy Miami Heat wygrają w tym sezonie mistrzostwo NBA. Przypominają mi drużynę Billy’ego Beana w Moneyball, gdzie zastępuje się gwiazdy z „wielkich trójek” innych zespołów agregatem umiejętności graczy słabszych, ale za to pasujących do systemu. Broniących i wykonujących w ataku bardzo określone role wokół trzonu całego systemu czyli tercetu Spoelstra – Butler – Adebayo. I tak jak Bean zmienił swojego czasu baseball na początku tego nie zauważając, tak wierzę, że niezależnie od wyniku Finałów, Eric Spoelstra ze wsparciem Pata Rileya, odcisną swoje piętno na NBA i tym jak w najbliższych latach będzie się grać w lidze.

Ta historia już jest piękna i wyjątkowa.

Pozostaje nam się nią cieszyć póki trwa.

——————————————————————————————————————–

PS.

Jeśli podoba Ci się moja praca, to jak piszę i o czym regularnie mówię w podcastach i na Twitterze… możesz postawić mi kawę. Będzie mi bardzo miło.

BUY COFFEE (KLIK)