• Piotr Zarychta
PostPrime/Blog post/Felietony/Mój zaczarowany świat

Mój zaczarowany świat

Za oknem brzydka pogoda. Wieje tak, że aż świszczy u mnie w domu. W ciągu dnia padało tak bardzo, że wiele miejsc w mojej ukochanej Warszawie zalało. Pogoda nie nastraja do niczego dobrego. Mnie jednak nastroiła.

Mam już blisko 40 lat, zostało mi do przekroczenia tej granicy kilkanaście miesięcy i coraz częściej oglądam się za siebie. Moja żona mówi mi, że często żyję wspomnieniami. I ma rację, ale jak sobie tak myślę, to te wspomnienia mnie ukształtowały i lubię czasem je sobie przypomnieć, żeby znów poczuć to co te kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu.

Przez tę pogodę nie mogliśmy dzisiaj nigdzie wyjść we trójkę z domu. Postanowiliśmy więc włączyć jakiś film. I moja córka znalazła film „Co w duszy gra”. Byliśmy na nim w kinie, gdy był niedługo po premierze, bo wszystko co wymyśla Pete Docter jest dla nas jak lekarstwo na całe zło. Wiecie, „Toy Story”, „Potwory i Spółka”, „Między nami żywiołami” czy „W głowie się nie mieści”. Zasadniczo filmy dla dzieci, które niosą przesłanie też dla dorosłych.

Za każdym razem, gdy oglądam jego filmy, to wynoszę z nich coś dla siebie. Dzisiaj akurat najbardziej trafiło do mnie zdanie, że iskra, którą otrzymuje człowiek, czyli ten talent, to coś wyjątkowego, co nadaje naszemu życiu sens to jedno, a racja istnienia i to co potem robimy w życiu to coś zupełnie innego. Gdy skończyliśmy oglądać usiadłem i zacząłem myśleć co się kryje pod tymi dwoma pojęciami dla mnie.

Zdzisława Sośnicka

Jestem Twoją bajką

„Dzisiaj jestem tylko wspomnieniem
Echem dziecięcych lat
Kiedyś byłam twoim marzeniem
Do mnie należał świat[…]

Dzisiaj, gdy przymkniesz oczy
Na szarym pamięci tle
Pośród wyblakłych przeźroczy
Zobaczysz właśnie mnie[…]

Czas naszych zabaw, myśli i słów
Pierwszych radości i pięknych snów[…]

Kiedy pożegnasz już bajkę
Bajkę z dziecięcych lat
Zamkniesz za sobą furtkę
Zaczarowany świat”

JUŻ ZA CHWILĘ NOWY SEZON NBA

 

Z nowymi doświadczeniami, którymi będę się dzielił z wami na łamach tego nowego portalu. Za mną już przeszło 30 lat wokół koszykówki. Zaczynało się od wielkiej fascynacji latach 90. Potem nieco mniejszej, gdy Jordan odszedł z ligi. Trochę ponad 12 lat temu usłyszałem od mojej wtedy jeszcze narzeczonej, a dzisiaj małżonki Karoliny, że skoro tak kocham koszykówkę, a nie mogę grać, bo akurat byłem po operacji kolana, to żebym coś z tą koszykówką zrobił. I zacząłem prowadzić pierwszą stronę o NBA.

Gdy zaczynałem interesować się koszykówką, to miłością do niej zarażał mnie Włodzimierz Szaranowicz. Co jest o tyle ciekawe, że w momencie, gdy siadam do kolejnego sezonu, to wchodzę w niego z książką o jego życiu. I ponownie odżywają wspomnienia z konkretnymi cytatami z czasów, gdy komentował mecze. Pamiętny „Łabędzi śpiew”, po czym była krępująca cisza i po chwili przeprosiny w kierunku drugiego komentatora, Ryszardza Łabędzia.

Pan Szaranowicz nie raz był krytykowany za zbytni patos, bo w końcu to tylko komentarz z wydarzenia sportowego. Ale przez ten patos, przez to tworzenie ze zwykłych sportowców herosów, którzy potrafią więcej niż zwykli śmiertelnicy, rozpalił we mnie ten ogień, tę iskrę, która się tli już tyle lat i nie chce przestać.

Jednocześnie pan Szaranowicz starał się nazbyt nie krytykować swoich bohaterów. Nie nabijał się z nich, nie wyciągał ich złych cech charakteru. Stąd przekaz o Jordanie czy innych gwiazdach był tak nieskazitelny. My, którzy dzielimy się z wami naszymi przemyśleniami o koszykówce pozwalamy sobie na dużo więcej. Niepotrzebnie.

Przed nami kolejny sezon, w którym nie raz i nie dwa będę krytykował zawodników lub się z nich nabijał. To straszne i pyszne z mojej strony. Bo co ja takiego zrobiłem, żeby nabijać się z ludzi, którzy dostali taką samą iskrę jak ja, ale potrafili z niej zrobić coś wyjątkowego?

A może jednak nie takiego wyjątkowego? Tu powraca ta racja istnienia z filmu „Co w duszy gra”. Nasze marzenia z dzieciństwa idealizujemy. A często jest tak, że gdy nasze marzenie staje się dniem codziennym, to przestaje być wyjątkowe. W końcu, gdyby moje marzenie o pozostaniu koszykarzem było tak wyjątkowe, to czemu tak łatwo opuszczałem treningi? Bo nie chodziło tylko o to, że zorientowałem się, że nie dostanę się nigdy do NBA. Wolałem pójść z kolegami porobić coś innego, urwać się z treningu i w inny sposób spędzić czas. Ta rzeczywistość z moich marzeń, czyli codzienny trening okazał się dla mnie tylko iskrą, ale nie racją istnienia.

Dzisiaj jednak mam taki nastrój, że myślę o tym w taki, a nie inny sposób. Dzisiaj patrzę na koszykówkę romantycznie, trochę ze względu na pogodę, trochę ze względu na książkę, którą czytam. Jest kilka dni przerwy między preseason, a startem sezonu zasadniczego, więc jest ten mały oddech. Ale ten oddech minie i za kilka tygodni przyjdzie zmęczenie i pojawi się szyderstwo z tego jak gra ten czy inny zespół.

I to pojawia się ten łącznik pomiędzy iskrą, a racją istnienia.

Bo gdy cofnę się w czasie o te ponad 30 lat kiedy siedziałem w sobotnie popołudnie, gdy jako siedmiolatek patrzyłem jak Jordan pokonuje Drexlera, po czym od razu wychodziłem na podwórko porzucać do kosza zawieszonego na wysokości około 1,90 m, to przypomina mi się jak bardzo kocham ten sport.

I wam też pewnie nie raz, i nie dwa zdarzy się patrzeć na koszykówkę i na NBA jak na coś, z czego warto się pośmiać. Wyciągnąć beznadziejne zagranie jakiegoś zawodnika i puścić na twittera czy inną platformę, żeby się z nich pośmiać. Ale pomyślcie o tym inaczej.

Spróbujcie raz na jakiś czas nie oszukiwać sami siebie. Nie być zgorzkniałymi. Tylko patrzcie na to widowisko, jakim jest koszykówka spod znaku NBA i zobaczcie w niej to, co widzieliście jak pierwszy raz was oczarowała.

Ja pewnie dojrzę w kilku zawodnikach ten fadeaway Jordana. Albo te długie ręce Pippena w obronie. Czy fenomenalny rzut Paxsona z dystansu. A potem jak jakiś młody zawodnik wchodzi do ligi z drzwiami jak Shaq, a potem Grant Hill.

Wiecie po co macie to robić? Bo patrzenie na NBA jak przez różowe okulary jest czymś pięknym, nieskazitelnym. Czymś co być może jako jedyne wywołuje u was, tak jak u mnie jedyny rodzaj uczucia, niepowtarzalny w żadnym innym momencie życia.

Uczy mnie tego moja córka, która w ostatnim czasie jest racją mojego istnienia. Moja Hania ma ostatnio fazę na Pana Kleksa. W kółko ogląda filmy o tym bohaterze z lat 80., albo słuchany w formie audiobooka. W styczniu przyszłego roku do kin wejdzie nowa wersja Akademii, a promowana jest już przez piosenkę „Jestem Twoją bajką”.

Jest w niej taki fragment:

„Dzisiaj jestem tylko wspomnieniem
Echem dziecięcych lat
Kiedyś byłam twoim marzeniem
Do mnie należał świat[…]

Dzisiaj, gdy przymkniesz oczy
Na szarym pamięci tle
Pośród wyblakłych przeźroczy
Zobaczysz właśnie mnie[…]

Czas naszych zabaw, myśli i słów
Pierwszych radości i pięknych snów[…]

Kiedy pożegnasz już bajkę
Bajkę z dziecięcych lat
Zamkniesz za sobą furtkę
Zaczarowany świat”

 

NBA była moją bajką. Echem dziecięcych lat, bo gdy tylko przypomina mi się coś z czasów dzieciństwa, to od razu gdzieś w tle jest koszykówka. Czy to we wspomnieniu, gdy biegałem po przedpokoju i rzucałem zwiniętymi w kłębek skarpetami w nieprawdziwy kosz nad drzwiami do pracowni mojej mamy. Czy też, gdy wyjmowałem z metalowego stojaka w dużym pokoju kwiatek, bo akurat w stojaku idealnie mieściła się moja mała gumowa piłka i mogłem tam robić wsady.

Dzisiaj NBA często jest dla mnie i pewnie dla was bajką z dziecięcych lat, a dzisiejsi zawodnicy nie są już tak wspaniali, bo są tak ludzcy, tak zwyczajni. I to normalne, to spotyka każdego z was.

Ale teraz, gdy szykujecie się tak jak ja na swój kolejny sezon, pomyślcie sobie, że Victor Wembanyama jest jak młody Shaq, LeBron James jest jak Magic Johnson, a Luka Doncic to Jason Kidd. Niech koszykówka będzie znów dla was marzeniem.

Chociaż przez chwilę poczujcie się jak dzieci. Bo prawda jest taka, że dzięki oglądaniu jej wciąż, nawet teraz w wieku tak jak ja prawie 40 lat, wciąż czujecie się czasem jak dzieci.

Staram się nie zamknąć za sobą tej furtki, tego zaczarowanego świata, który zaczynał się od „Hej, hej, tu NBA!”. To jest moje marzenie i do niego co jakiś czas wracam i jak siadam przed komputerem, żeby obejrzeć jakiś świetny mecz, to znów mam motyle w brzuchu i zapiera mi dech w piersiach.

I znów do niej należy świat.

Podziel się:
Poprzedni Wpis
Następny Wpis
Dołącz do dyskusji

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *