• Piotr Zarychta
PostPrime/Blog post/Felietony/Najgorsze kontrakty w historii

Najgorsze kontrakty w historii

W momencie gdy piszę ten tekst, ESPN poinformowało, że Jaylen Brown porozumiał się w sprawie nowego kontraktu z Boston Celtics, dzięki czemu zarobi 304 miliony dolarów przez 5 lat. Kwota kosmiczna, która sprawiła, że postanowiłem poszukać w pamięci swojej i wyszukiwarki zawodników i kontraktów, które były najgorsze z różnych powodów. Będą znani gracze, ale też tacy, o których albo nie wiedzieliście, albo nie pamiętacie.

W 1989 roku Atlanta Hawks zdecydowali się przedłużyć kontrakt ze swoim rezerwowym centrem Jonem Koncakiem. Umowa została podpisana na 6 lat, a jej wartość to 13 milionów dolarów. Z dzisiejszej perspektywy to niewielkie pieniądze, ale 34 lata temu Koncak wylądował wśród 10 najlepiej zarabiających zawodników NBA.

Dość wysoko jak na środkowego, który do tamtego momentu swojej kariery notował oszałamiające 6,2 punktu i 6,1 zbiórki na mecz. A jak spojrzymy z dzisiejszej perspektywy, to mamy zawodnika, który już nigdy nie osiągnął tak dobrych liczb.

A żeby wam doprecyzować jak bardzo przepłacony był Koncak, to dodam tylko że jego zarobki w sezonie 1989/90 według Basketball-Reference wynosiły 2,2 miliona dolarów, a dla przykładu Dominique Wilkins, największa gwiazda Hawks, zarabiał 2,1 miliona dolarów.

Przejście do lat 90 to nie tylko wolna amerykanka w wielu aspektach, także w CBA. Tempo w jakim rosło salary cap było nie do dogonienia, stąd bardzo dziwne kontrakty. Idealnym przykładem tego jest Chris Webber, czyli numer 1 draftu z 1993 roku.

Po tym jak został wybrany przez Orlando Magic i wymieniony do Golden State Warriors podpisał 15-letni kontrakt warty 74,4 miliona dolarów. Nie, nie przywidziało wam się. 15-letni kontrakt. Ale ten kontrakt miał pewien mankament dla Warriors, mianowicie klauzulę opt-out po pierwszym roku.

I Webber postanowił pograć tą klauzulą. Ale zanim to się stało, Webber został wybrany debiutantem roku i przyczynił się bardzo do awansu Warriors do playoffs. Po czym zagroził, że albo zostanie wymieniony, albo zostanie wolnym agentem. Zależało mu, żeby trafić do Washington Bullets, bo ci wybrali właśnie w drafcie kumpla Webbera z uczelni – Juwana Howarda.

I tak też się stało, Webber wylądował w Waszyngtonie, w odwrotnym kierunku poszedł Tom Gugliotta oraz trzy przyszłe wybory w drafcie. Jeden z tych picków został wykorzystany na Vince’a Cartera przez Warriors, po czym drużyna z Oakland oddała go za Antawna Jamisona. Cóż, Warriors w latach 90. i w sumie aż do przejęcia klubu przez Joe Lacoba podejmowali prawie same złe decyzje.

Washington Wizards, po zmianie z Bullets, postanowili dołożyć swoje jeśli chodzi o złe kontrakty. Gilbert Arenas był twarzą zespołu, ale w 2007 roku zerwał MCL-a. W następnym sezonie zagrał tylko kilka spotkań, po czym zrezygnował z opcji w kontrakcie.

W walkę o jego podpis stanęli Warriors, ale ostatecznie Arenas podpisał sześcioletnią umowę z Wizards wartą 111 milionów dolarów. Dodatkowo wymusił na klubie pozostawienie w zespole Antawna Jamisona. Kolejny sezon zaczął się dla Agenta Zero i dla klubu obiecująco. Rzucał średnio 22 punkty na mecz, ale skumplował się z Javarisem Crittentonem i wtedy wszystko się posypało.

Gilbert został zawieszony do końca sezonu bez pensji za przyniesienie broni do szatni klubowej i grożenie nią koledze z drużyny. W kolejnym roku został wymieniony do Orlando Magic za zwłoki Rasharda Lewisa. Ale nie został w lidze nawet do końca swojej umowy. Orlando Magic użyli na nim jako pierwsi w historii wprowadzonej podczas lokautu tzw. amnestii, pozwalającej na zwolnieniu zawodnika z umowy, wypłaceniu mu całej wartości kontraktu, ale dzięki temu pieniądze znikały z salary cap zespołu.

W 1996 roku Seattle Supersonics zagrali w finale NBA i uwierzyli, że mogą walczyć o mistrzostwo. Postanowili zatem wzmocnić swoją strefę podkoszową i dodali defensywnego centra Jima McIlvaine’a. Ten miał za sobą dwa sezony w Washington Bullets, gdzie notował fenomenalne 5 bloków w przeliczeniu na 36 minut gry.

Niestety notował też średnio tylko 5,5 punktu i aż 5,2 faulu na 36 minut gry. Ale pomimo tych powalających liczb Sonics zdecydowali się zaoferować mu siedmioletni kontrakt warty 33,6 miliona dolarów, po czym grali nim średnio tylko 18 minut na mecz.

Ale największym problemem z tym związanym było niezadowolenie Shawna Kempa, gwiazdy drużyny. Dzięki umowie McIlvaine’a, Reignam został dopiero szóstym najlepiej zarabiającym zawodnikiem zespołu. A dodatkowo nie mógł renegocjować swojej umowy przez kolejny rok. Kemp w końcu wymusił wymianę do Cleveland, a McIlvaine po zaledwie dwóch latach został zrzucony do Nets, a z NBA pożegnał się na dwa lata przed zakończeniem swojego kontraktu.

Allan Houston był jednym z najładniej rzucających zawodników w historii NBA. Obejrzyjcie kilka filmików z jego akcjami na YouTubie i zobaczycie jak pięknie prowadził rękę przy rzucie. W barwach Knicks zanotował kilka sukcesów po dołączeniu do zespołu w 1996 roku.

Pamiętamy jak w 1999 roku trafił rzut na zwycięstwo w ostatnim meczu serii z Miami Heat, po czym razem z Latrellem Sprewellem poprowadził Knicks jako pierwszych do występu w finale NBA po tym jak drużyna była rozstawiona z numerem 8.

W 2001 roku Houston miał 30 lat i zaledwie 14 spotkań opuszczonych łącznie w 8 pierwszych sezonach. Był po prostu okazem zdrowia. Ale Knicks rozpoczynali co najmniej dekadę złych decyzji kontraktowych. Houston dostał 80 milionów dolarów za 5 lat gry i oczywiście posypał się zdrowotnie i od 2004 roku nie grał już w koszykówkę.

Przy rozmowach o przedłużeniu CBA wprowadzono wtedy tzw. Allan Houston rule, która pozwalała zwolnić zawodnika kontuzjowanego. Kto z niej skorzystał? Oczywiście Knicks, rezygnując z usług Jerome’a Williamsa.

Pamiętacie Chandlera Parsonsa? To ten gość, który podpisywał kontrakt z Dallas Mavericks w klubie ze striptizem (dlaczego James Harden jeszcze tego nie zrobił??), ale to nie jest najgorsza decyzja związana z jego kontraktami.

Parsons miał za sobą dwa bardzo dobre sezony w barwach Mavericks, ale też nie jakieś wspaniałe. W 2015 roku doznał kontuzji, przez którą stracił playoffs, a w kolejnym sezonie musiał poddać się operacji kolana przez co nie dokończył sezonu.

To nie zniechęciło Memphis Grizzlies, żeby zaoferować mu czteroletni kontrakt warty 94 miliony dolarów. Jego kolano nigdy nie wróciło do zdrowia, a Parsons rozegrał w barwach Memphis tylko 95 spotkań.

Dla podkoszowych zawodników nie było lepszego kontraktowo okresu niż końcówka lat 90. Może o tym zaświadczyć Jayson Williams. Zawodnik, który przez lata był dalekim zmiennikiem najpierw w 76ers, a potem w Nets wreszcie dostał swoja szansę w sezonie 1997/98 gdy zagrał w meczu gwiazd i wygrał klasyfikację zbiórek ofensywnych z samym Dennisem Rodmanem.

Efekt był oczywisty. 30-latek podpisał sześcioletni kontrakt warty 86 milionów dolarów. Trzy miesiące później złamał nogę po zderzeniu ze Stephonem Marburym. Podczas operacji została mu wszczepiona metalowa płytka, ale w NBA już nie grał. Niecały rok później Williams zastrzelił przypadkiem swojego kierowcę podczas zabawy strzelbą i spędził ponad dwa lata w więzieniu.

Wspomniałem już o Knicks przy okazji Allana Houstona, ale kilka lat później stali się oni specjalistami od przepłacania podkoszowych. Pamiętacie Jerome’a Jamesa i Eddy’ego Curry’ego? Fani Knicks pamiętają, uwierzcie mi na słowo. Ale ich kontrakty w mojej głowie bardziej się bronią niż umowa będącego już bardzo daleko po drugiej stronie rzeki Joakima Noah.

Francuz podpisał czteroletni kontrakt warty 72 miliony dolarów w 2016 roku, kiedy to wiele drużyn szalało z umowami. Knicks nie odstraszył nawet fakt, że Noah w sezonie poprzedzającym zagrał tylko w 29 meczach. W drugim roku umowy Jo zagrał łącznie 40 minut w całym sezonie. Przeliczając pieniądze na minuty, każde 60 sekund spędzone przez niego na parkiecie kosztowały 450 tysięcy dolarów. Niezła stawka.

Kiedy w 2016 roku z ksiąg Lakers zszedł ostatni rok kontraktu Kobego Bryanta, władze klubu zacierały ręce na możliwość wciągnięcia nowych zawodników do zespołu. Ale wyszło tak, że do dzisiaj pamiętają tam dwóch wolnych agentów z tego zaciągu.

Kojarzycie Timofieja Mozgova? To ten gość, którego przeskoczył Blake Griffin. To też ten gość, który potrafił rzucić ponad 30 punktów w meczu finałów NBA. Ale to też ten zawodnik, który tuż przed wejściem na rynek wolnych agentów zagrał łącznie 25 minut w wygranych finałach Cavaliers w 2016 roku z Warriors. Lakers mieli to gdzieś i podpisali z nim czteroletni kontrakt warty 64 miliony dolarów.

Mozgov był tak zły, że Lakers po roku go oddali do Brooklyn Nets za Kyle’a Kuzmę i Brooka Lopeza, więc nie najgorzej. Chociaż tyle im się udało.

Gorzej niestety wyszło z Luolem Dengiem. Jego kontrakt to aż 72 miliony dolarów po tym jak w barwach Miami Heat rzucał zawrotne 12,3 punktu na mecz i miał kilka sezonów  spędzonych u Toma Thibodeau, co mocno wpłynęło na jego stan zdrowia.

Po rozegraniu łącznie 57 meczów w dwa lata Lakers zwolnili go z umowy, a on jeszcze na chwilę załapał się do gry u kumpla Thibodeau w barwach Minnesota Timberwolves.

Kontraktów wartych odnotowania jest wiele i pewnie mógłbym je wyliczać jeszcze przez wiele stron, ale te konkretnie pamiętam. Wy macie swoich kandydatów? Wpisujcie w komentarzach, zapraszam do dyskusji.