• wooden
PostPrime/Blog post/Analizy/Noc z NBA: Dziwny sezon Sochana

Noc z NBA: Dziwny sezon Sochana

Masa spotkań w nocy, ale jak już awizowałem wcześniej, to mnie już niespecjalnie interesuje.

Interesują mnie rzeczy, które mają wpływ na playoffs i oczywiście indywidualności.

W tym przypadku pogadamy o Jeremym Sochanie i skąd się wziął jego wielki mecz.

Żeby nie opóźniać – tym razem macie listę wyników po prawej, a tutaj szybko, jednozdaniowo zrecenzujemy te spotkania.

Niżej dostaniecie mięsko o Polaku Rodaku.

Zanim – Co działo się w nocy?

  • Cavs zrobili co do nich należało i ograli Hornets
  • Raptors są zdecydowani już nigdy nie wygrać
  • Pistons wyszli bez połowy składu i nie wiem jakim cudem przegrali z Knicks… dla których Donte DiVincenzo rzucił 11 trójek i ustanowił rekord drużyny
  • Celtics sprawdzili czy da się stracić 30 punktową przewagę będąc tak dobrym. Jak się okazuje – da się.
  • Wielki Jeremy Sochan skomplikował sezon Suns
  • Rockets dogonili Warriors w liczbie zwycięstw
  • W meczu Wizards z Bulls w czwartej kwarcie drużyny złożyły się na 15/47 z gry i 2/20 za 3, heeeej!
  • Luka Doncic miał w dupie mecz z Jazz i pierwsze słowo tego zdania wystarczyło na Jazz
  • Nuggets się pobawili przeciwko Grizzlies
  • Kings na spokojnie odprawili Sixers
  • Clippers znowu przegrali z dobrą drużyną

Lista wyników z nocy (mecze godne uwagi – pogrubione):

  • Hornets 92 : 115 Cavs
  • Nets 96 : 88 Raptors
  • Pistons 99 : 124 Knicks
  • Celtics 118 : 120 Hawks
  • Suns 102 : 104 Spurs
  • Trail Blazers 92 : 110 Rockets
  • Wizards 107 : 105 Bulls
  • Mavs 115 : 105 Jazz
  • Grizzlies 103 : 128 Nuggets
  • 76ers 96 : 108 Kings
  • Pacers 133 : 116 Clippers

 

Jeremy Sochan:

Jeszcze na przełomie stycznia i lutego wydawało się, że sezon Jeremiego Sochana zmierza w bardzo dobrą stronę – tylko w 4 meczach stycznia zdobył mniej niż 10 punktów, 26. stycznia w meczu z Blazers zaliczył swój mecz sezonu na 31 punktów i 14 zbiórek, a zakończył miesiąc mocnym double double 18/12 w meczu z Orlando.

Styczeń skończył ze statystykami:

  • 13.3 punktu
  • 6.7 zbiórki
  • 3.3 asysty
  • 0.9 przechwytu
  • 0.9 bloku
  • 1.6 straty
  • 46.3% z gry
  • 1.3 trafionej trójki na mecz przy 37.5% skuteczności
  • 2.1 oddanego osobistego na mecz przy 84.8% skuteczności

Kiedy na otwarcie lutego poprawił kolejnym, double double, rzucając 15 punktów i dokładając 16 zbiórek w spotkaniu z Pelicans, wydawało się, że właśnie rusza na białym koniu w stronę słońca i od tej pory już żaden fan Spurs nie odważy się go skrytykować.

I wtedy coś się załamało.

Jego statystyki od 3 lutego do wczoraj:

  • 10.9 punktu
  • 6.7 zbiórki
  • 2.7 asysty
  • 0.9 przechwytu
  • 0.7 bloku
  • 1.8 straty
  • 41.4% z gry
  • 0.8 trafionej trójki na mecz przy 22.7% skuteczności
  • 1.6 oddanego osobistego na mecz przy 74.3% skuteczności

Wszystko poza zbiórkami i przechwytami poleciało na twarz, w niczym się nie poprawił, choć cały czas utrzymywał zaufanie Popovicha i po 30.2 minuty w styczniu, potem grał wciąż 30.0 minut na mecz.

Co się stało? Trudno powiedzieć. Może zmęczenie sezonem. Może korekta na rzucie za 3, który do tej pory na przestrzeni sezonu utrzymywał się na poziomie blisko 40%. To się zdarza, tak działa statystyka.

To co jednak było widać i to wyraźnie, to mimo wciąż dobrej obrony i gry na deskach, był jakby gorszy atletyzm i agresja w grze. Wróciły demony z początku sezonu, akcje kończone floaterem bez kontaktu, zamiast layupu na kontakcie lub, optymalnie, mocnego wsadzenia głowy obrońcy razem z piłkę do kosza. Wróciła niepewność, wrażenie lekkiego przestraszenia, a gra, która zdawała się dla niego zwalniać, jakby znowu zrobiła się dla niego za szybka. Może nie widział tego niedzielny fan na Twitterze, bo w social mediach i ja, i naczelny fan Spurs w Polsce, Mateusz Babiarz, staramy się go głównie chwalić i pisać pozytywnie, ale… w prywatnych rozmowach pojawiało się regularnie jedno zdanie:

„Ależ Sochan mnie (tym/lub tamtym) wkurza na boisku”

I to było wkurzenie z dobrego serca, z miłości, z wiary w jego możliwości, a nie z powodu niechęci do naszego rodzynka w NBA.

I tak sobie szukaliśmy publicznie pozytywów, a prywatnie staraliśmy ustalić co tam do cholery nie gra, czemu on znowu wygląda gorzej atletycznie niż w debiutanckim sezonie.

I potem następuje taki mecz jak wczoraj – pod nieobecność Wembanyamy, Jeremy nagle był najlepszym graczem Spurs, superenergicznym liderem, zmorą w obronie dla Kevina Duranta i Devina Bookera i koszmarem w ataku pod koszem dla Graysona Allena i… Jusufa Nurkica. Może nie zebrał jakiejś abstrakcyjnej liczby piłek w ataku, ale to ile piłek podbił, ile musieli się rywale napocić przez niego na desce, ile razy ściął im za plecami w miejsce którego akurat nie kryli… to jego. Czytał grę rewelacyjnie, oddawał rzuty odważnie i z pewnością, zupełnie jak nie on… dosłownie inny zawodnik:

Co dokładnie Sochan robił inaczej?

To nie chodzi o rzut, który – mimo, że oddawany jakby pewniej, wciąż nie wpadał (przynajmniej za 3).

Czynniki są według mnie dwa, oba bardziej w warstwie psychologicznej:

  1. Nie było Victora Wembanyamy, mecz był bez presji, Spurs byli skazywani na porażkę, a rola lidera była do wzięcia przez dowolnego gracza
  2. Jeremy zaczął mecz od kilku udanych akcji:
    • Zebrał piłkę w obronie
    • Zebrał piłkę w ataku
    • Zrobił akcję 2+1 pod koszem
    • Zablokował Nurkica
    • I, przede wszystkim, w niemal każdej akcji Spurs miał okazję dotknąć piłkę

Zdarzenia z punktu 2. skłoniły go po sięgnięcie po rolę lidera. To typowe dla Jeremy’ego, że gra dużo lepiej kiedy regularnie na początku dotyka piłki, jest pod grą i czuje, że ma na nią wpływ. Jak mu jeszcze jeden z drugim rzutem wpadnie… nagle zaczyna tych rzutów szukać. Jak zacznie od trafienia spod kosza lub krótkiego półdystansu (chyba jego najlepszy rzut na ten moment), to potem z tego robi fundament do swojej gry, a trafianie lub nie za 3 nie wpływa już na jego pewność siebie.

Aż przyjemnie się patrzyło jak demolował fizycznie Graysona Allena. Jak wiedział, że tamten go nie może przykryć. Jak, czego nie widać w statystykach, regularnie rozgrywał półkontry po zbiórce w obronie i kreował dobre pozycje kolegom, których ci akurat nie umieli wykorzystać. Jak robił przewagę swoją kombinacją wzrostu, siły fizycznej i szybkości.

Czemu więc Spurs nie zaczynają tak każdego spotkania?

Ano, to niestety bardzo proste. Jest w tej drużynie inny gracz, zawodnik do którego wszyscy muszą się dostosować. Victor Wembanyama i jego dobre wejście w mecz to priorytet dla tej organizacji. To on ma przede wszystkim się rozwijać i czuć idealnie zadbany. A Jeremy musi się dostosować. Musi się nauczyć grać obok niego – świetnie już grają w duecie, ale Sochan wciąż musi się nauczyć grać w roli 3-4 opcji, która czasem, na moment, przejmuje kierownicę.

Być najlepszą wersją siebie kiedy jesteś najważniejszym graczem drużyny jest dużo prościej, niż nią być wtedy kiedy musisz trzymać się roli uzupełnienia.

Jeremy Sochan jest elementem przyszłości Spurs. Victor Wembanyama JEST przyszłością Spurs.

Tak więc możemy się na to zżymać, ale nasz Rodak póki co jest skazany na pojedyncze wystrzały, kiedy dostanie ku temu okazję, a przez resztę czasu musi się uczyć gry obok i na prawdziwą gwiazdę. To jednak nie jest nic złego – w drugim sezonie będzie dużo łatwiej. Wemby okrzepnie w roli top20 (top10?) gracza NBA. Nie trzeba będzie zaczynać spotkań od ogrywania go. Będzie wiadomo, że on swoje w meczu zrobi. Będzie można skupić się na wprowadzeniu w rytm Jeremy’ego Sochana i innych zawodników wspierających gwiazdę.

A że warto Jeremy’ego Sochana dobrze wprowadzić w grę, zobaczyliśmy wczoraj, zwłaszcza w czwartej kwarcie.

Wrzucam tu mój wątek z Twittera, pełen jego highlightów i chyba najlepiej pokazujący, jak dobry potrafi być Sochan w rytmie:

 

Podziel się:
Poprzedni Wpis
Następny Wpis
Autor
Dołącz do dyskusji

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *