Mamy najlepszą reprezentację Polski w koszykówce w postkomunistycznej historii Polski.
I to jest fakt, a nie opinia.
Dzień dobry!
Nie Wójcik, Zieliński i Dryja, nie Dylewicz z Koszarkiem i nawet nie Lampe z Gortatem. To nie ci legendarni dla polskiej koszykówki gracze dali nam największe sukcesy kadry w nowożytnej historii kraju.
Zrobiła to drużyna oparta na… nawet nie na graczach, a na niezłomnym, niesamowitym i absolutnie niepowtarzalnym charakterze.
Oczywiście, gracze też są ważni.
Z kadry z Mistrzostw Świata 2019 aż 6 zawodników dalej stanowi o sile reprezentacji:
Cała pierwsza piątka z meczu z Ukrainą grała też w Chinach: Aleksander Balcerowski, Aaron Cel, AJ Slaughter, Mateusz Ponitka, Michał Sokołowski. Dodatkowo grał tam też nasz rezerwowy center – Dominik Olejniczak
Siódmy z kadry na Mistrzostwa Świata, Łukasz Koszarek, teraz jest jej kierownikiem.
I choć role graczy były wtedy nieco inne, tak samo jak inny był trener, spokojnie możemy mówić o kontynuacji i de facto tej samej kadrze.
Spróbuję powtórzyć jaśniej – tam gdzie nie udało się Wójcikowi, Zielińskiemu, Dryji, Gortatowi i Lampemu, tam udało się Balcerowskiemu, Celowi, AJowi, Ponitce, Sokołowi i Olejniczakowi. I to dwa razy. Brzmi to szokująco, ale to fakt.
Ta kadra jest lepsza niż wszystkie poprzednie. Przynajmniej jeśli chodzi o wyniki – ze stylu gry się drużyn nie rozlicza. Drużyny mają wygrywać. Kropka.
Co łączy odpowiedzialnych za sukcesy graczy, co łączy trenera Mike’a Taylora z trenerem Igorem Milicicem?
Dobra atmosfera w szatni i zadziorny charakter. Zarówno Taylorowi jak i Milicicowi udało się przekonać zawodników do zostawienia problemów przed halą, do porzucenia myśli o aferach i aferkach, których wokół kadry nie brakuje. Na szczęście na boisku tego nie widać – zespół wychodzi jak kolektyw, każdy wypełnia swoją rolę, nie mamy jednego superlidera, a ich czwórkę czy piątkę. Gryziemy parkiet. Nie poddajemy się:
Trudny charakter Mateusza Ponitki na boisku zamienia się w żelazną wolę zwycięstwa – ten chłopak po prostu nienawidzi przegrywać. Jak dzisiaj w pierwszej połowie kiedy mu nie idzie – dał nam hustle, dał nam zbiórki, dał 3 przechwyty i blok. Na drugą połowę wyszedł gotów jak co mecz zbierać faule rywali. Ale tym razem zrobił to na 110% – było widać gołym okiem, że planuje wchodzić jak taran pod kosz aż do skutku. I jak już złapał rytm to dał nam absolutnie kluczowy run w czwartej kwarcie – layup – trójka – podanie przez całe boisko w kontrze do Sokoła na 3. To nam wygrało mecz.
Ma obok siebie właśnie Sokoła który samą siłą woli niemal przeciągnął nas przez kryzysowy mecz z Holandią i dał nam matchup z Ukrainą w 1/8. Zrobił tam dokładnie to samo co Ponitka z Ukraińcami i po słabej pierwszej połowie, w drugiej wygrał nam mecz. Jak mu nie wpada rzut, daje 200% w obronie – jak dzisiaj na Svi. I atakuje obręcz. Szuka osobistych, szuka kontaktu. Zawsze chętnie się postawi rywalowi, nawet poświęci jakiś faul żeby przeciwnik wiedział że tam jest, żeby miał świadomość że tu nic łatwo nikomu nie przyjdzie.
Są też doświadczeni AJ i Aaron, którzy wolą mądrzej stać niż głupio biegać, którzy wybierają swoje miejsca na parkiecie i wiedząc że to pewnie ostatni duży turniej w ich życiu są gotowi zostawić na boisku całe serce i zdrowie, byle tylko dać drużynie sukces. Co mecz w innej roli – trzeba dać punkty – dadzą, trzeba rzucić 3 – rzucą, trzeba podać – podadzą, trzeba wytrzeć ciałem parkiet rzucając się po piłkę lub stając na ofensa – wytrą.
Jest Olek Balcerowski, który na tym turnieju ewidentnie się przełamuje. Wcześniej wysłuchiwał mnóstwo słów krytyki. Także od najlepszego polskiego centra w historii – Marcina Gortata. Wcześniej śmialiśmy się nieco z jego pogonią za NBA. A teraz? Teraz walczy na deskach jak może i choć nie jest to jego mocna strona (mimo wzrostu), regularnie daje nam tam kluczowe zbiórki i/lub zastawienia. Teraz przewodzi całemu Eurobasketowi w skuteczności rzutów za 2 punkty i jak dostanie piłkę w okolicy kosza możemy być pewni że skończy akcję mimo presji rywali.
Mamy Dominika Olejniczaka i Olka Dziewę, którzy jak wchodzą na boisko to wybierają przemoc. Pracują łokciami, rozbijają rywali na zasłonach i pod koszem. Łapią faul za faulem, ale jednocześnie nie dają nikomu nic za darmo, rywale na pewno nie są zachwyceni grą przeciwko naszym „brutalom” od czarnej roboty. Adam Hrycaniuk z Radkiem Hyżym pękają z dumy.
Michał Michalak który miał być snajperem, a jest obrońcą. Jak rzut nie wpada, to biega jak pies za strzelcami rywali, twardo pracując na nogach i przyklejając się do nich. Ja nie trafiam? To Ty też nie trafisz, więc lepiej zmaż ten uśmieszek z twarzy misiu.
Jakub Garbacz gra jak Michalak, jemu ostatnio rzuty lepiej siadły, ale też przede wszystkim tyra w obronie. Nieco gorzej na stopach, ale za to bardziej fizycznie, jest pod tym względem gdzieś między Michalakiem a Sokołem.
Niesamowite jest to, że kiedy Milicic sięga po głębszych rezerwowych – Łukasza Kolendę, Jakuba Schenka i Jarosława Zyskowskiego, to oni też nie odstają intensywnością od kolegów. Talentem i/lub doświadczeniem pewnie tak – gramy z nimi gorzej niż ze starterami. Ale nie charakterem. Zawsze jak są na boisku to walczą wściekle. Zyskowski dał szalenie ważne minuty w obronie z Ukrainą i w 16 minut był +9. Schenk siada na rozgrywającym rywali i próbuje mu kompletnie zatruć życie – jeśli to nie wychodzi ot szybko siada, jak działa, dostaje więcej minut. To samo Kolenda który w ledwie 29 minut gry na turnieju dał radę zrobić 2 przechwyty.
Cała drużyna jest oparta na tym walecznym, potężnym charakterze i tylko raz dała się złamać – Finom. Jak tam stracili drive, motywację, to dostali w papę. Ale – co dla tej drużyny też typowe – wrócili silniejsi. To sprawia że walczą zawsze, mogą zaskoczyć dużo silniejsze reprezentacje, ale mogą mieć też problemy z dużo słabszymi.
Na Eurobaskecie patrząc na sam talent grupy graczy byliśmy w grupie na ledwo piątym miejscu. Izrael i Czechy mają graczy Euroligowych i reprezentantów w NBA. Finlandia ma grupę fantastycznych zawodników i Lauriego Markkanena, który właśnie włożył w 1/8 43 punkty Chorwacji. Serbia w oczywisty sposób była od początku poza naszym zasięgiem. A jednak przegryźliśmy się przez tę grupę. Wyeliminowaliśmy Izrael z Avdiją, wyprzedziliśmy Czechów z Veselym, Satoranskym i Krejcim.
A teraz wyeliminowaliśmy Ukrainę.
Ukrainę która jest fizyczna, charakterna, ma motywację jak nikt na tym Eurobaskecie i która także ma w składzie graczy z NBA. Alex Len i Svi Myhailiuk to dobrzy role playerzy z NBA. Issuf Sanon o NBA się ociera, prawa do niego mają New York Knicks, a wcześniej grał w lidze letniej dla Washington Wizards. Talentem ta drużyna nas przerasta i nie bez powodu była faworytem meczu. Stylem gry jest dla nas bardzo niewygodna. W sparingu dała nam dzwona 88-60. Dużo mówiłem o tym w Programie do Kosza ostatnio. A jednak i przez nich się przegryźliśmy. Siłą woli, determinacją i odrobiną szczęścia.
Jesteśmy najmniej utalentowanym zespołem w ćwierćfinale, ale jednocześnie najbardziej wściekłym, charakternym i walczącym. Spójrz na to grono: Hiszpania, Finlandia, Słowenia, Francja, Niemcy, Włochy, prawdopodobnie Grecja i my. Jedyny zespół w tym gronie pozbawiony graczy NBA. Więcej! Jedyny zespół w tym gronie pozbawiony gwiazd Euroligi. Nie pasujemy tu. A jednak jesteśmy.
Przez charakter.
Ale do charakteru trzeba coś dołożyć.
Może chodzi o geniusz taktyczny Igora Milicica?
W ataku gramy de facto 3-4 zagrywki:
– pick&roll z 45 stopni
– izolację na wjazd Ponitki aka „Ponita idzie po faul” – nasze go-to, zawsze jak jest kryzys
– izolację lub zasłonę na trójkę Slaughtera
– zrzucenie piłki Balcerowskiemu na okolice osobistych i niech coś wymyśli
Ta ostatnia akcja to moja ulubiona, bo Szpaku wymyśla różne rzeczy – od podań do ścinających, przez podania na trójkę, koszyki z rozgrywającymi po nawet rzuty za 3 czy atakowanie obręczy kozłem lub grą w post. Przez to że robi tak różne rzeczy, dookoła niego pojawia się ruch i w ataku zaczynamy płynąć. Dlatego jest dla nas tak ważny. Nie wiem jednak ile w tym rozpisanych zagrywek, a ile talentu Olka który na tym turnieju odkrył w sobie wewnętrznego Jokica.
Poza tymi akcjami nie ma u nas ruchu bez piłki – gracze na słabej stronie często stoją bezczynnie, a już najbardziej bolą kibica te „zagrywki” kiedy Ponitka lub Slaughter kozłuje 20 sekund a inni stoją i patrzą.
To może taktyka defensywna jest wybitna?
Też nie. Mamy na tyle mało talentu, że w każdym meczu musimy wybierać swoją truciznę. Musimy decydować co odpuścić. I systemowo odpuszczamy słabą stronę. Często i gęsto pomagamy bardzo agresywnie dwoma graczami ze słabej strony, żeby nie przepuścić punktów/penetracji ze strony mocnej i żeby zabezpieczyć zbiórkę wokół słabego w tym elemencie Balcerowskiego. A jak rywal tam piłkę przerzuci to rotujemy na wariata, pozwalając na mnóstwo czyściutkich trójek. W ich obronie byliśmy dosłownie najgorsi na Eurobaskecie w fazie grupowej.
To może rotacja, genialne lineupy?
Też nie. Nasz trener potrafi się zagapić, wystawić zbyt wielu rezerwowych i grać nimi zbyt długo. A ławka, choć waleczna to nie jest nasza mocna strona – z Ukrainą przegraliśmy punkty ławki 17 do 53 (!). Niektóre lineupy są niemal skazane na porażkę i cierpienie.
Zagrywki po timeoutach?
Z reguły nie wychodzą.
Ale wiesz co wychodzi?
Przygotowanie.
Nasz trener, mimo uproszczonej i topornej taktyki w ataku i obronie, świetnie przygotował drużynę do turnieju i świetnie nas szykuje na rywali z meczu na mecz.
Przed Eurobasketem graliśmy cały czas ze świetnymi rywalami – mieliśmy być przygotowani na walkę, na drogę przez krew. I tak było – mimo początkowych wysokich porażek w sparingach – jak z Ukrainą – nauczyliśmy się gry na bardzo dużej intensywności i wysokim poziomie. Kiedy wyszliśmy na Czechów cali nabuzowani i gotowi na zapasy, nasi przeciwnicy wyglądali jakby przyszli z nożami na strzelaninę.
Na samym Eurobaskecie też trener nie próżnuje. Świetnie szykuje nas na kolejnych rywali. Jeśli zapomnieć o pogromie z Finami, w każdym spotkaniu z przeciwnikiem w naszym zasięgu potrafimy wyłączyć ich gwiazdy. Czy to Vesely z Satoranskym, czy to Deni Avdija, czy to Worthy De Jong, czy wreszcie Svi Mykhailiuk – potrafimy ich zneutralizować. Milicic zawsze znajdzie metodę.
Z Ukrainą na początku meczu nasi obrońcy ryzykując faule siedzieli przyklejeni do ich lidera i Svi nie był w stanie wejść w rytm za 3. Musiał mijać i choć z tego punktował, to nie ułatwiał gry kolegom bo nie jest naturalnym kreatorem. Został zneutralizowany jak w żadnym meczu tego turnieju wcześniej i skończył z 12 punktami z 14 rzutów przy 0/8 za 3.
Dodatkowo na ciasną i fizyczną obronę Ukrainy dodaliśmy – wreszcie! – zagrywki typu pin – down na strzelców. Kiedy rywale musieli pilnować snajperów na słabej stroni, nagle otworzyła się gra dla Olka, dla AJa i, zwłaszcza w drugiej połowie, dla Mateusza.
To jest właśnie to co robi Milicic. Jest taki jak jego zawodnicy. Nie jest taktycznym geniuszem, nie jest wybitnym trenerem. Ale ma niesamowity charakter i jaja, tam gdzie brakuje mu wybitnego talentu, tam nadrobi poświęcając długie godziny na rozpracowanie rywala, znalezienie jego słabych stron i miejsca gdzie można mu włożyć kij w szprychy.
To jest to co sprawia że tę drużynę można kochać, że się jej tak świetnie kibicuje.
Nadrabiają braki w talencie charakterem i przygotowaniem.
Tym czym każdy mógłby nadrobić ale nie każdy umie.
Patrzysz i myślisz: Nasze chłopaki!
Łatwo się z nimi identyfikować.
Ten charakter porywa, a drużyna która realistycznie miała nie wyjść z grupy teraz jest w ćwierćfinale Mistrzostw Europy pisząc klasyczną historię underdoga.
Zespół bez gwiazd, z trenerem rzemieślnikiem, topornym atakiem na trzy zagrywki i obroną oddającą rywalom łatwe trójki.
Ale za to z charakterem, jajami i przygotowaniem.
Czasem to wystarczy.
Zawsze da się to kochać.
I trudno im nie kibicować, trudno nie siadać przed odbiornikiem mimo zgnilizny jaką przykrywa ta piękna kadra.
Nią zajmiemy się kiedyś, nie czas jej teraz poświęcać uwagę.
Te chłopaki nie są tu winnymi. To bohaterowie, nasi Bohaterowie. Przez duże B. Gladiatorzy.
Kiedyś, w 1997 roku jeden przegrany ćwierćfinał Euro dał nam całe pokolenie zafascynowane koszykówką. Powstały legendy związane z tamtym turniejem. Pojawił się ogromny jak na nasze podwórko boom na koszykówkę. Pokolenie wychowane na Wójciku, Zielińskim i całej reszcie zalało boiska i hale koszykarskie. Teraz ci ludzie mają po 30-40 lat i często działają przy koszykówce. Pro bono, albo za półdarmo. Mają swoje szkółki, piszą na blogach, chcą budować polski basket. Teraz mamy dużo lepszą infrastrukturę niż kiedyś. Mamy Jeremy’ego Sochana w NBA, mamy Marcina Gortata z jego przeszłością w najlepszej lidze świata i z jego medialnością, z jego szkołami, campami, meczem z Wojskiem Polskim. Mamy orliki na każdym kroku.
Mamy koszykówkę 3×3 w której znaleźliśmy się w ćwierćfinale Euro zarówno kobiet jak i mężczyzn.
I mamy sukces kadry 5×5… tfu, dwa sukcesy.
Dwa sukcesy w 3 lata, dwa największe sukcesy w nowożytnej historii Polski w 3 lata.
I kadrę z którą łatwo można się identyfikować.
Polski basket wręcz czeka żeby eksplodować.
Nie spieprzmy tego.
Proszę.
Tradycyjnie na koniec: jeśli materiał Ci się spodobał i uważasz, że jest wart wsparcia, możesz zawsze postawić mi symboliczną kawę, będzie mi bardzo miło:
Z góry dziękuję
Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.