8 drużyn przystąpiło do turnieju Play-in i tylko 4 przetrwały.
Zabawę oczywiście zepsuł fakt, że awansowały wszystkie 4 drużyny z miejsc 7-8…
…czyli ostateczny kształt playoffs jest niemal dokładnie taki jakby play-in nie było. Jedynie Lakers zamienili się na swoje nieszczęście kolejnością z Pelicans.
Podsumuję to tutaj inaczej, w swoim stylu – nie po meczach, bo boxscore może opisać każdy – dla każdej z 4 przegranych drużyn parę wniosków, na teraz i na przyszłość. O zwycięzcach poczytacie w zapowiedziach serii.
Obok macie klasyczną listę wyników, tutaj zanim przejdziemy do analizy skrótowo, o każdym ze spotkań:
Pierwsza runda:
- Lakers narzucili Pelicans swój styl gry, swoje tempo i wyglądali jakby mieli ich po prostu zmiażdżyć. I wtedy stał się Zion, a LeBron z Davisem zrobili się starzy i/lub pasywni. 7 pudeł z rzędu Jamesa w czwartej kwarcie, przechodzący kompletnie obok meczu (plecy?) AD i lider Pelicans grający swój mecz życia w najważniejszym meczu kariery. I nagle, tak po prostu, zdobywając swój 40 punkt w meczu, Zion kontuzjował pachwinę, a Nowemu Orleanowi zabrakło go-to guya w końcówce, co dziady z LA z pełną premedytacją wykorzystały i zdobyły 7. miejsce na Zachodzie.
- Warriors w obecnym składzie się skończyli i dobitnie pokazali im to Kings. Pękny był Keon Ellis, cholernie zmęczony sezonem był nękany przez niego Steph Curry, a najbardziej symboliczne w spotkaniu było przekazanie pałeczki przez Klaya Thompsona (0/10 z gry i najgorszy mecz sezonu), Keeganowi Murrayowi (8/13 za 3 i jedno z najlepszych spotkań sezonu).
- Miami Heat mimo kontuzji Jimmiego Butlera już w pierwszej kwarcie prawie udusili strefą atak Sixers. Nie tylko Butler grał na jednej nodze przez większość spotkania – Joel Embiid też wyglądał na bardzo dalekiego od optymalnej formy fizycznej. W Heat nie zagrał dobrze nikt, poza Ericiem Spoelstrą, a i tak prawie udało im się wygrać ten mecz – zabrakło kilku celnych rzutów w samej końcówce.
- Coby White z meczem życia przypomniał wszystkim którzy nie zdążyli jeszcze oddać głosu na MIP, o tym jak gigantyczny progres zrobił. W meczu przeciwko trójce guardów: Trae Young, Dejounte Murray, Bogdan Bogdanovic, to on był najlepszym zawodnikiem na boisku, a Bulls wytarli podłogę Hawks, których czas w tym składzie skończył się jak Warriors, tyle że nie po latach dominacji, a po kilku sezonach średniactwa.
Druga runda – win or go home!
- Mecze o wszystko, w tym przypadku o możliwość dostania batów od Boston Celtics i sprawdzenia, czy Oklahoma jest naprawdę tak dobra, jak wyglądała przez cały sezon zasadniczy (spoiler – jest).
- Na Wschodzie Bulls z wyraźnie kontuzjowanym (to cud że zagrał) Alexem Caruso nie mieli żadnych szans przeciwko strefie Miami Heat. I mówiąc żadnych – mam to naprawdę na myśli. Strefa zespołu z Florydy guardów rywali (10/39 z gry od trójki White-Dosunmu-Caruso), a z drugiej strony Bulls nie mieli ani pół odpowiedzi na duet Tyler Herro / Jaime Jaquez. To był totalny -Spo-ball – szczerze mówiąc jestem coraz bardziej zaintrygowany tym co by zrobił teraz z Miami, gdyby znowu miał drużynę na poziomie talentu z czasów Big 3. Not one, not two, not three…
- Sacramento Kings zrobili klasycznych siebie z tego sezonu. W meczu z Warriors dojechali gracze wspierający duet Fox&Ox, więc Kings ich zdemolowali. W meczu Pelicans nie dojechali więc Kings dostali w papę. Tu nie ma nic więcej – Sacramento cholernie potrzebuje równych zadaniowców i Murraya dołączającego do liderów jako gwiazda trzeciego szeregu. Bez tej stabilności (oczywiście brak duetu Huerter/Monk mocno to utrudnia) już zawsze będą tylko Kings: drużyną która w pojedynczym meczu może pokonać każdego i od każdego zgarnąć baty
Lista wyników play-in:
Pierwsza runda:
- Los Angeles Lakers 110 : 106 New Orleans Pelicans
- Golden State Warriors 94 : 118 Sacramento Kings
- Miami Heat 104 : 105 Philadelphia 76ers
- Atlanta Hawks 116 : 131 Chicago Bulls
Druga runda:
- Chicago Bulls 91 : 112 Miami Heat
- Sacramento Kings 98 : 105 New Orleans Pelicans
Boldem drużyny, które dostały się do playoffs
Pożegnanie przegranych – Zachód:
Golden State Warriors:
- Warriors należy się osobny wpis – bo to drużyna, która zdefiniowała ostatnią dekadę w NBA i która kończy się na naszych oczach
- Jednak jednego możemy być pewni – to jak mogli i jak użyli swoich wysokich picków w draftach 2020 i 2021 to jedno z największych „what if” w nowożytnej historii NBA:
- Zamiast Jamesa Wisemana mogli mieć Tyrese Haliburtona, LaMelo Balla, lub chociaż Onyekę Okongwu, Deniego Avdiję lub Devina Vassella
- Zamiast Jonathana Kumingi mogli mieć Franza Wagnera
- Zamiast Mosesa Moody’ego mogli mieć Alperena Senguna, Troya Murphy’ego, Jalena Johnsona lub chociaż Corey’a Kisperta
- Wyobraź sobie ten sam skład, ale grający teraz pierwszą piątką:
- Haliburton-Curry-Murphy-Wagner-Green i mający z ławki Podziemskiego, Paula, Klaya i Wigginsa
- To się faktycznie mogło wydarzyć, idea dwóch timelineów mogła się udać i ten zespół mógł być mieszanką ekscytującego młodego talentu z rewelacyjnymi weteranami
- Jednak się nie wydarzyło i, choć pierwszy draft bez Boba Myersa był niezwykle udany – Podziemski i TJD to gigantyczne przechwyty w drafcie – to myśl o tym co mogło by być, będzie przez lata prześladowała Warriors, mimo mistrzostwa 2022, tak jak Pistons wciąż prześladuje myśl o wybraniu Darko przed Melo, Wadem i Boshem w 2003 roku, mimo mistrzostwa rok później.
- W tym momencie ten zespół ma:
- Wciąż świetnego na boisku, ale zaburzonego psychicznie Draymonda Greena
- Cholernie zmęczonego Stepha Curry, który wobec braku wsparcia kolegów musiał dźwigać co mecz ogromne ciężary
- Klaya Thompsona, który, kiedy wydawało się, że wreszcie staje się choć cieniem tego kim był… zagrał najgorszy mecz w karierze
- Kilku młodych obiecujących graczy, z których maks co może być to dobrzy rotacyjni zawodnicy, ale żaden z nich nie zapowiada się na prawdziwą gwiazdę
- Andrew Wigginsa na potężnym kontrakcie, którego nikt nie chce
- Spadające umowy Klaya i Paula, z którymi COŚ trzeba zrobić
- Przepotężnie nadmuchany payroll, który trzeba odchudzić
- Czyha też na nich pułapka, w postaci pokusy wrócenia za rok w tym samym składzie, składzie który zdrowy był w tym sezonie drużyną na 50+ zwycięstw i czwarte miejsce w sezonie zasadniczym na przepotężnym Zachodzie. Można się mamić lepszą formą Klaya, spokojem Draya, zdrowiem Paula, końcem pozaboiskowych tajemniczych problemów Wiggins i progresem czwórki Podziemski-Kuminga-TJD-Moody. To naprawdę seksowna pułapka, w którą przy braku innych opcji można kolejny rok wpaść.
- Spekuluje się też, bardzo po cichu, że przy potencjalnej katastrofie Milwaukee Bucks, Warriors mogą zgłosić się po Thanasisa Antetokounmpo i jego bardziej utalentowanego brata
To będzie bardzo ciekawy offseason w San Francisco i jeszcze nie raz do nich tu wrócę.
Sacramento Kings:
- Chyba najłatwiejsza do opisania drużyna, a jednocześnie najtrudniejsza do wyciągnięcia daleko idących wniosków
- Cały sezon grali z wąską rotacją i mogąc regularnie liczyć tylko na dwóch graczy – rewelacyjnego Domantasa Sabonisa i All-NBA w pierwszej części sezonu De’Aarona Foxa. Niestety ten drugi mocno obniżył loty w drugiej części sezonu, a ten pierwszy nie może być najważniejszą opcją ofensywną zespołu. Żaden center nie może być, o ile nie jest chorym po… freakiem jak Joel Embiid, Nikola Jokic czy Victor Wembanyama.
- Czasem dołączał do nich Keegan Murray – i miniaturę tego widzieliśmy w play-in. W pierwszym meczu wyglądał jak trzecia gwiazda i potencjalnie najlepszy zawodnik w zespole. A w drugim był tylko zadaniowcem przyczajonym za linią rzutu za 3 punkty. Wciąż jest na etapie, gdzie gra musi przyjść do niego, bo sam nie weźmie jej za ryj i nie powie „to jest mój mecz”. Fani Kings mnie za to zabiją, ale chłopak wciąż wygląda jakby miał być lepszym za 3 Tobiasem Harrisem.
- To ostatni moment, żeby wyciągnąć coś za Harrisona Barnesa – w drugiej części sezonu był niezły, w pierwszej nie istniał. Po tej drugiej części, może uda się wyciągnąć za niego cokolwiek wartościowego od jakiegoś głupiego zespołu… Jak bardzo go nie cierpię, to gdyby pominąć charakter – tutaj genialnie by siadła wymiana Barnes w sign&trade za Milesa Bridgesa – ewentualnie z dopłatą pickami za Kyle’a Kuzmę.
- Wobec tak nierównego składu, szczególnie zabolały poważne kontuzje Kevina Huertera i Malika Monka – z nimi Kings byliby teraz w playoffs. Co gorsza – tego drugiego możemy już w koszulce Sacramento nie zobaczyć – będzie latem wolnym agentem i któryś z zespołów desperacko potrzebujących punktów z ławki i mających potężny cap space do wykorzystania (Magic, Spurs, Pistons) – może sypnąć mu kasą nie do wyrównania przez Kings.
- Na ten moment nie wiem, jak wokół duetu Fox&Ox zbudować zespół na coś więcej niż play-in/1. rundę playoffs. Za rok Zachód będzie jeszcze mocniejszy, z powracającymi Grizzlies, o rok starszymi Rockets i potwornym Wembanyamą wynurzającym łeb z San Antonio.</li
Jeśli Kings nie zrobią latem wyraźnego kroku do przodu, w wersji minimum pozyskując WRESZCIE dodatkowego skrzydłowego – mogą za rok się obudzić poza playoffs.
Pożegnanie przegranych – Wschód:
Atlanta Hawks:
- Pokazali wszem i wobec, że w obecnym składzie są bezsensu
- Jeśli w kolejnym sezonie zobaczę w ich składzie trio Young/Murray/Bogdanovic to zacznę rzucać w telewizor kupą
- Najlepszym graczem sezonu był dla nich Quinn Snyder – może nie widać tego gołym okiem, ale uwolnił potencjał Jalena Johnsona, wreszcie pozwolił rozwijać się Onyece Okongwu, wycisnął maksa z Saddiqa Beya i pozwolił Bogdanovicowi być sobą i… udowodnił że Dejounte Murray jest lepszym graczem od Trea Younga
- To co muszą teraz zrobić Hawks to oczyścić dla niego skład – czas Clinta Capeli i DeAndre Huntera już się tutaj skończył. Trzeba też pogonić jednego z ballhandlerów i proszę niech to będzie Trae Young.
- Ten zespół, w tym składzie to są chodzące wieczne play-iny z coroczną szansą na awans do playoffs i baty w pierwszej rundzie. Nic więcej tu nie ma. Nic.
Czas zakończyć ten projekt w tej formie. Posprzątać skład. Dać szansę młodym. Skasować logjamy w składzie. Wreszcie zbudować z tego drużynę, a nie tylko jej imitację. Nareszcie nadszedł czas na zmiany.
Chicago Bulls:
- Coby White stał się gwiazdką w tym roku. Jeszcze nie gwiazdą, ale w pojedynczych meczach jest w stanie pokonywać gwiazdy rywali.
- DeMar DeRozan, tak kochany ostatnio przez fanów Bulls ma kończący się kontrakt i żeby go zatrzymać – trzeba będzie przepłacić
- Bulls mają w payrollu nie tylko najgorszy kontrakt w lidze – monstrualną umowę Zacha LaVine’a, ale także jeden z najgorszych – Nikoli Vicevica. który teraz jest definicją pustych kalorii na pozycji centra
- To przedziwny dysonans – rewelacyjne umowy White’a, Caruso i Dosunmu, równoważone przez koszmarne LaVine’a, Lonzo Balla i Vucevica. Do tego nadchodząca umowa DeRozana i spadający Andre Drummond, który, pomijając próbę zabicia Alexa Caruso, udowodnił, że wciąż jest w NBA wart poważnych pieniędzy… i prawdopodobnie jest lepszym graczem niż Vucevic.
- Dodatkowo trener – Billy Donovan cierpi na syndrom JB Bickerstaffa – umie prowadzić tylko średnich graczy i robi z nich niezłą drużynę. Z dobrych graczy… też zrobi tylko niezłą drużynę. Nadszedł czas na pożegnanie.
Bulls muszą wreszcie wybrać, w którą stronę chcą iść. Problemem jest jednak to, że w przyszłym sezonie zapłacą trójce LaVine, Vucevic, Ball łącznie 84 miliony dolarów. I nikt od nich tych kontraktów nie weźmie. Ot, drobiazg.
Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.