• wooden
PostPrime/Blog post/Felietony/Playoffs: Nieuniknieni

Playoffs: Nieuniknieni

Są drużyny, przeciwko którym gra się trudniej niż przeciwko komukolwiek. Te których nie możesz uniknąć.

Znasz ten film. Widziałeś go nie raz.

Niewinna ofiara ucieka. Przez las. Przez pole. Przez opuszczony dom.

Za nią idzie morderca. Wolnym spokojnym krokiem. A ofiara mimo, że biegnie, wpada na przeszkody, odbija się od ścian i daje z siebie wszystko… za każdym razem kiedy się obejrzy… widzi prześladowcę bliżej.

Coraz bliżej.

On ma czas. On ma cel. Nie śpieszy się.

Wie, że w końcu ją dopadnie ile by nie uciekała.

W tle gra złowieszcza muzyka.

A ona nie wytrzymuje tej ciągłej presji. Rzuca w niego przedmiotami, próbuje się go pozbyć, szaleje i zdobywa się na nadludzki… dla siebie… wysiłek. Walczy, żeby wreszcie uciec, a może przy okazji go znokautować.

Gałęzie szarpię jej ubranie. Kaleczy się o kamienie. Uderza głową w drzwi szafki.

A on nic sobie z tego nie robi. Ma cel, czas i swoje tempo.

W końcu pod tą presją, ofiara popełnia błąd. Potyka się, waha, wpada do pomieszczenia bez wyjścia… daje mu szansę.

I wtedy on do niej dociera i widzisz na ekranie scenę przemocy. Przemocy, która nigdy nie kończy się dla ofiary dobrze. Czasem się walczy, czasem się szarpie, ale powoli traci nadzieję. I już wiesz, że na końcu przegra.

Muzyka już nie jest złowieszcza, jest paniczna, rwana, nagła. Tak, żebyś poczuł emocje osoby, którą czeka cierpienie.

Ofiara traci nadzieję. I już wiesz, co się stanie, wiesz, że jest po wszystkim.

I wtedy widzisz mord. Sztylet, kamień, krzesło, pałka… unosi się i opada.

I to już jest koniec.

Drapieżnik dorwał ofiarę.

To było nieuniknione.

O tym kogo w NBA nie da się uniknąć rozmawialiśmy też w ostatnim podcaście The Post Prime.

Zdecydowanie polecam się zapoznać – dużo mądrych słów o każdej z drużyn NBA…

…i tylko przy analizie szans Heat nie wyszliśmy na najmądrzejszych.

Są w NBA drużyny, których nie da się uniknąć.

Każda z nich robi to swoim stylu.

Jest jeden drapieżnik ponad drapieżniki.

On idzie w swoim tempie i nie patrzy nawet co robi ofiara. Prędzej czy później ją dorwie.

Są też inne. Mniej pewne siebie. Ale ciągle nękające.

Tym możesz się wyrwać. Ale okupisz to krwią, potem, walką, wysiłkiem i przerażeniem. Może dostaniesz swój happy end. Ale nie będzie to łatwe.

I o tych drapieżnikach dzisiaj porozmawiamy. Tych których się łatwo nie pozbędziesz i zawsze będą tuż za Tobą.

Nieuniknionych drużynach NBA.

 

Drapieżnik pierwszy: rój.

Miami Heat

Jeśli kiedykolwiek czytaliście Terry’ego Pratchetta, znacie jego teorię roju. To wybitny autor fantastyki humorystycznej. Stworzył Świat Dysku – płaski świat, przemierzający kosmos na grzbiecie czterech słoni stojących na skorupie żółwia, Wielkiego A’Tuina. I tam, pod pozorem lekkiej i wesołej formy, zaszywa mnóstwo mądrych, często wręcz filozoficznych obserwacji. To jedyny cykl książek jaki znam, w którym przypisy bywają ciekawsze od samej treści. Poznajemy tam między innymi Nowojorską Sekundę*, widzimy w krzywym zwierciadle prawdę o wpływie prasy, monet i zorganizowanych sił policyjnych na życie miasta, możemy zaobserwować to jak legenda się samorealizuje, nie dlatego, że ma w sobie coś z prawdy, ale dlatego, że ludzie w nią wierzą, oglądamy historię magicznego równouprawnienia i… każda książka to coś nowego. Każda zawiera w sobie pewną mądrość, a są ich dziesiątki. Sposób myślenia Terry’ego Pratchetta o świecie i jego brytyjski humor, z pewnością po części ukształtowały mój styl myślenia o świecie.

W jednej z książek Mistrz eksploruje teorię roju. Wielkiego zbiorowego umysłu, złożonego z miałkich cząsteczek, który jednak, ukierunkowany przez wybitną jednostkę, jest jedną z najpotężniejszych sił w naturze.

I tacy właśnie są Heat.

Rój, złożony, z pozornie słabych, pozornie małych jednostek, które jednak pracując razem, sterowane przez odpowiedni umysł, potrafi Cię nękać, aż padniesz. Niezależnie od tego kim są te elementy. Ważne, że działają razem, w jednym stylu i jak jeden organizm. Te trybiki to tutaj oczywiście gracze – nie chciani, nie doceniani gdzie indziej. Łączeniu przez wspólną mentalności i wielki umysł. Umysł Erica Spoelstry. Oczywiście, kiedy stracą swoich najpotężniejszych żołnierzy, tych którzy sami mogą zastraszyć wroga, jak szerszeń przed którymi uciekają nawet wielkie zwierzęta, to nie będziesz spodziewał się aż takiego bólu. Ale wciąż nie chcesz mieć z nimi nic wspólnego. Bo wiesz, że użądlą Cię po tysiąckroć, nawet jeśli mieliby polec po drodze.

Cierpienie jest nieuniknione.

I w tym momencie, na naszych oczach, Boston cierpi.

W Miami Heat nie został ani jeden gracz, którego utożsamiałbyś z prawdziwym, wielkim zagrożeniem.:

  • Tak, Bam Adebayo jest świetny, będzie Ci utrudniał życie, ale nie pomyślisz „Hej, on rzuci mi 30 punktów, jeśli choć na chwilę stracę koncentrację.
  • Tak, Tyler Herro to kozacki gracz ataku, ale nigdy nie utożsamiasz go ani z wielkim obrońcą, ani kreatorem, ani kimś szalenie efektywnym.
  • Oczywiście, Caleb Martin już raz zwariował w playoffs i przez moment wyglądał jak gwiazda, ale to był tylko moment. I nie wierzysz, że kiedykolwiek się powtórzy.
  • Duncan Robinson rozwinął się niesamowicie jako kozłujący, świetnie podaje i już nie jest jednowymiarowym strzelcem, ale nie oczekujesz, że będzie stanowił dla Ciebie wielkie zagrożenie poza systemem.
  • Tak, Jaime Jaquez to niesamowity debiutant, gotowy do gry w NBA od pierwszej minuty w profesjonalnej lidze. Ale nie będzie chyba Twoim liderem na największej ze scen.
  • Nikola Jovic pokazał niesamowity charakter i waleczność jak na białego patyczaka, ale playoffs? Serio?
  • Haywood Haismith… kto to jest Haywood Haismith?
  • Kevin Love był kiedyś wielkim graczem. Ale jest stary.
  • Delon Wright to doceniany w całej lidze zadaniowiec. Ale nawet w drużynach bez aspiracji nie potrafił się pozytywnie wyróżniać.

A jednak. Ta zbieranina graczy potrafi pokonać jedną ze statystycznie najlepszych drużyn w historii Konferencji Wschodniej. Dowodzi nimi Eric Spoelstra. I oni wtedy są zdolni do wszystkiego. Napierają. Gryzą. Żądlą. Wiecznie atakują. Nawet jak stoją na przegranej pozycji. Potrafią zaskoczyć, niezależnie od tego jak bardzo wszyscy by ich skreślali. Nie da się ich uniknąć. Jeśli chcesz się ich pozbyć, szykuj się na żądła. Nie wyjdziesz z tego nienaruszony. To nieuniknione, ich napór, charakter, atak roju.

Dlatego nikt nie chciał z nimi grać na Wschodzie. Nawet kiedy odpadł Terry Rozier. Nawet kiedy kontuzji doznał Jimmy Butler. Bo został rój i Erica Spoelstrę, który steruje jego ruchami.

 

*Najkrótsza jednostka czasu w Świecie Dysku – czas między zapaleniem się zielonego światła, a zatrąbieniem taksówki za Tobą.

Drapieżnik drugi: Sfora

Minnesota Timberwolves.

Nieustępliwi. Silni. Będą Cię gonić przez las. Będą zaganiać w miejsce, w którym chcą Cię dorwać. Będziesz uciekać, myśląc, że uciekasz po swojemu, aż zorientujesz się, że grasz w ich grę. Grę na wyniszczenie, wieczną pogoń. Gdzie nie spojrzysz – kły. Gdzie nie spróbujesz uciec – ktoś się szczerzy z mroku. Jak próbujesz się przebić, tam gdzie jest ich najsłabszy element… Za nim jeżą grzbiet kolejne. Zaskakująco strategicznie się poruszają. Zachowują jakby myślały zbiorowo. Podchwytują mentalność samca alfa… choć tu samców alfa jest dwóch. Jeden dowodzi atakiem. Drugi broni stada. Razem są nieustraszeni. Żeby ich pokonać, musisz złamać obu. I za każdym razem nie obędzie się bez walki. Kiedy pomyślisz, że już ich rozbiłeś, walcząc zbiorą się ponownie i będą ci szczekać prosto w twarz.

Kiedy walka jest nieunikniona, albo się poddasz, albo podejmiesz ją na ich zasadach. A oni Ci rzucą w twarz fizyczność, obronę zespołową i obojętność na cudze żarty Rudy’ego Goberta, bezczelną młodość Anthony’ego Edwardsa, niewiarygodne krycie indywidualne Jadena McDanielsa, zespołowe poświęcenie KATa, doświaczenie Mike’a Conleya, intensywność Naza Reida, siłę stada, w którym każdy ma swoją rolę, a jednocześnie swoją siłą tylko wzmacnia sforę.

I Phoenix Suns pod tym naporem klękają. Gdzie nie spojrzą to las rąk. Gdzie się nie odwrócą, tam rywal rzuca się na piłkę. W którą stronę nie odwrócą głowy, tam ktoś szczerzy na nich zęby. Młode Wilki chcą krwi. Chcą walki. Walki nieuniknionej.

Wilki w sforze tym się różnią od wilków samotnych, że część z nich samotnie może być oskarżana o słaby charakter. Brak jaj. Brak mocy. Ale razem są jak monolit. Braki Rudy’ego Goberta uzupełnia Anthony Edwards. Gobert uzupełnia dziury w grze Karla Anthony’ego Townsa. Towns uczy się poświęcenia dla drużyny, pracując w obronie za obwodowych. Obwodowi wymieniają się nawzajem pozycjami i kryciem. Conley umie robić rzeczy niedostępne dla NAWa, NAW dla McDanielsa, McDaniels dla Conleya. Kto nie wejdzie, ten działa razem ze stadem. A stado chroni najsłabsze jednostki, które wzajemnie sprawiają, że pozostali są coraz lepsi. Każdy jest tu gotów do poświęceń dla innych – Towns regularnie jest co najwyżej przynętą w ataku, a Edwards w game 2 wyszedł na boisko z założeniem pełnienia tej właśnie roli i odwracania uwagi graczy Suns od tym razem atakujących kolegów. Nigdy nie wiesz kto ugryzie, a kto tylko zagania. Żeby pokonać sforę nie możesz złamać tylko jednego wilka, zwłaszcza, że są tu aż dwa osobniki alfa: Ant i Rudy. I obaj mają swoje zadania. Musisz pokonać wszystkich, rozbić stado. Bez tego Twój los jest… tak, nieunikniony.

Drapieżnik trzeci: Gepard

Indiana Pacers

Szybcy. Agresywni. Czasem chaotyczni.

Nie uciekniesz im biegnąc w linii prostej. Dogonią każdego. Szybkość i prosta ucieczka nic Ci nie dadzą. Musisz znaleźć sposób. Musisz być sprytniejszy. A i tak, wtedy wszystko jest w rękach drapieżnika. Przeciwko gepardowi twoją jedyną szansą, jest zwodzić, kluczyć wybijać z rytmu. A on i tak będzie za Tobą biegł z nieprawdopodobną prędkością. Czasem nie wyrobi się na zakręcie. Czasem straci równowagę. Czasem chybi minimalnie celu i nagle całkowicie straci do niego dystans. Ale jeśli mu w tym nie pomożesz, jeśli nie jesteś dość sprytny, szybki i silny przegrasz. A czego byś nie robił… pościg jest nieunikniony.

Czego byś nie robił z Indianą, oni zawsze będą biec, gonić. Przenoszą atak w trasition na nowy poziom. Nie masz szans, jeśli nie rzucisz wszystkich sił na powrót do obrony. Będą latać w kontrze nie tylko po przechwycie i zbiórce w obronie. Nie, oni spróbują Cię przegonić nawet wyprowadzając piłkę po straconym koszu. Czasem pozwolą Ci zdobyć łatwe dwa punkty, tylko po to, żeby od razu popędzić w drugą stronę. I nawet nie chodzi o to, że odpowiedzą na Twoje dwa swoimi trzema punktami. Nie, czasem to będzie dwa za dwa. Bo wiedzą, że zdobywając punkty, czując krew, tylko się nakręcają. Tylko rośnie ich chęć do biegania, poprawia się rytm, a żądza mordu w nich wręcz buzuje. Jeśli pójdziesz z nimi na wymianę ciosów, będziesz ścigać się na ich zasadach, nie masz szans. A nawet jeśli tego nie zrobisz, ciągła presja, którą będą na Ciebie wywierać nieustannym atakiem, może być nie do zniesienia. Ból, konieczność poświęcenia w każdej jednej akcji, są tu nieuniknione. Nawet jak będziesz prowadzić +20 nie możesz sobie pozwolić na chwilę dekoncentracji. Trafią dwie trójki, Tyrese Haliburton się rozbuja, Pascal Siakam złapie rytm na półdystansie… i po prowadzeniu. Ciągle będą Cię gonić i jedyną szansą jest wybijać ich z rytmy.

A nawet jak rzucisz dwa razy na remis, heroicznie wyciągniesz z siebie wszystko jak kontuzjowani Khris Middleton i Damian Lillard… oni wciąż tam będą, tuż za Twoimi plecami, gotowi rzucić Ci się do gardła.

Nie unikniesz starcia z tym atakiem….

Z tymi odwrotnymi Knicks.

Drapieżnik czwarty: Szczury

New York Knicks

Nie, to nie jest obraźliwe.

Szczur to szalenie sprytne, agresywne i odważne stworzenie. Nie boi się i jak Cię dorwie, to zawsze będzie Cię podgryzać. Walczyć do śmierci. Niszczyć Twoje dobre samopoczucie. A jeśli jest ich więcej… rozerwą Cię na strzępy. Nic z Ciebie nie zostanie, a one przetrwają wszystko. Nawet wybuch bomby atomowej. One i karaluchy. Ale karaluchy nie są aż tak groźne.

Knicks to szczury, ale jakbyś pejoratywnie tego nie kojarzył, szczury w dobrym tego słowa znaczeniu. Nigdy się nie poddadzą. Będą się szarpać, nawet przygwożdżeni do ściany będą gryźć dopóki nie padną. Nie pozbędziesz się ich do samego końca. Kojarzą mi się właśnie z potworami z horrorów, tych gdzie stada zmutowanych szczurów pustoszą miasto, zalewają stację w Metro 2033 Głuchowskiego. Opór jest daremny. Swoją siłą, głodem i determinacją w końcu Cię przytłoczą. A nawet jeśli przetrwasz, nie przetrwasz bez ran. Poczujesz każdy moment walki. I nigdy nie wiesz, który Cię ukąsi. Czy to będzie Jalen Brunson, czy Donte DiVincenzo, czy Josh Hart, Miles McBride, Bojan Bogdanovic, Mitch Robinson, Isaiah Hartenstein, Precious Achiuwa, OG Anunoby, czy ktokolwiek inny. Swojego gniazda, MSG, będą bronić do upadłego. Nigdy nie jesteś tam bezpieczny. A gdy już myślisz, że Ci się udało, z ciemności usłyszysz złowieszcze piski, będą na Ciebie patrzeć złowieszcze ślepia i wiesz, że nigdy, przenigdy ich nie złamiesz.

Tym właśnie są Knicks. Czego by na nich nie spuszczono, czy to kontuzja Juliusa Randle, czy uraz Mitcha Robinsona, czy spuchnięty łokieć Anunoby’ego, czy bomba atomowa. Wstaną. I będą znowu gryźć. Silniejsi niż kiedykolwiek. Jeszcze groźniejsi. Nie ma przed tym ucieczki.

I większość drużyn NBA nie wytrzymuje tej presji. Kiedy Knicks wracają do spotkania po raz 73, w końcu się łamiesz i zaczynasz popełniać błędy. Sixers myśleli po dwóch meczach w MSG, że powinni prowadzić 2:0. A zamiast tego przegrywali 2:0. Dwa razy presja rywali ich w końcu przygniotła, pokonała, przemieliła. Dwukrotnie szczury Nowego Jorku wypełzały całą watahą, kiedy graczom Filadelfii już się zdawało, że mają ich z głowy. I jak te zwierzęta, zaskakująco inteligentne i zorganizowane w stadzie – znajdowały sposób, żeby się przegryźć do zwycięstwa. Choćby kosztowało ich to ból, cierpienie, podkręcone kostki, masę siniaków i nadludzki wysiłek. Ani chwili odpoczynku dla Josha Harta i ciągłe mielenie rywali.

A w tym wszystkim Tom Thibodeau, niczym treser z magicznym fletem wszystkim zarządza i zmusza swoich podopiecznych do jeszcze większego wysiłku, za każdym razem demonstrując nowe sztuczki.

Jak z tym walczyć minuta po minucie, kwarta po kwarcie, połowa po połowie i spotkanie po spotkaniu? Bez nawet sekundy odpoczynku? Ta walka, ból i cierpienie są nieuniknione. I musisz być naprawdę wielki, żeby wytrzymać to psychicznie na przestrzeni siedmiomeczowej serii.

Joel Embiid, jak niewiarygodnie utalentowany by nie był… już nie wytrzymał.

A to był dopiero 3 mecz tej serii.

 

Drapieżnik doskonały: Pulchny Serb

Denver Nuggets

Ten człowiek podążający za Tobą ze wstępu to Nikola Jokic.

Czego byś nie robił, idzie lekko koślawym chodem za Tobą i z każdą chwilą jest coraz bliżej. I jeszcze skubaniec się przy tym do Ciebie uśmiecha.

Co jeszcze wzmaga Twoje przerażenie.

Kiedy grasz przeciwko Denver Nuggets masz to wszechogarniające poczucie nieuchronności. Wiesz, że czego byś nie zrobił, jak daleko nie uciekł… oni tam gdzieś są. I w każdej chwili mogą pojawić się tuż za Twoimi plecami. Jak Pennywise w filmie To. Albo jak w tej scenie:

Kiedy przed nimi uciekasz, kiedy odchodzisz nawet na pseudobezpieczną przewagę, mam w głowie jeden cytat, otwierający jeden z najlepszych cykli światowej fantastyki:

Człowiek w czerni uciekał przez pustynię, a rewolwerowiec podążał w ślad za nim.

W tym zdaniu czujesz nieuchronność tego, że go w końcu dogoni. Czego by ten człowiek w czerni nie wymyślił.

I tak jest z Nikolą Jokicem, nie przepraszam, z całymi Denver Nuggets.

Ten zespół funkcjonuje dookoła Jokica i na swój sposób Jokicem się staje. Każdy zna idealnie swoją rolę na boisku, wie co ma robić, po co i kiedy. I każdy wierzy niezachwianie w to, że co by się nie działo, jak rywal by się nie szarpał, to jeśli będą robić swoje, to na pewno go w końcu dojdą. Swoim tempem:

  • Aaron Gordon broni, zbiera i czai się na linii końcowej. Wie, że dotknie piłki nawet więcej razy niż by chciał, że porobi sobie wsady, że będzie miał przyjemność z gry
  • KCP stał się jednym z najlepszych indywidualnych obrońców w NBA, wie że swoje rzuty dostanie, a jeśli będzie trafiał – bardzo dużo tych rzutów
  • MPJ ewoluował w jakąś większą wersję Klaya Thompsona. On nic nie musi poświęcać. Ma zbierać, rzucać, podawać tylko jak naprawdę musi.
  • Jamal Murray choćby pudłował na potęgę wie, że wszyscy w zespole w niego wierzą. I ta wiara go unosi na nieprawdopodobne wyżyny. Nie wiem czy jest poza Denver pięciu graczy, których wolałbyś mieć w swoim zespole w ostatnich minutach wyrównanego meczu.
  • Nikola Jokic jest tak bardzo najlepszym graczem na planecie, że kojarzy mi się tylko z absolutnym prime LeBrona Jamesa, Shaqiem z czasów threepeatu Lakers i Jordanem z dynastii Bulls. Nie ma co się o nim rozwodzić, jest architektem nawet tych akcji Nuggets, w których nie dotyka piłki – sprawdź jeszcze raz gamewinner Murraya z Lakers patrząc tylko na niego, co robi i pokazuje rękami kolegom.
  • Mike Malone – cichy bohater tego zespołu. Ewoluował razem z nim. Drużyna wie, że jak nie będzie im szło, to ich trener im pomoże. Nie tylko szybko i świetnie wprowadza usprawnienia w serii. Rewelacyjnie zarządza poszczególnymi spotkaniami, a jego zmiany w obronie z 3 kwarty G2 z Lakers zamknęły atak LA.

Ten zespół nie tylko jest nieunikniony, nie tylko nie masz jak im uciec. On jest tym bardziej przerażający, że jest tego samoświadomy. I wie, że jeśli przyjdzie co do czego, jeśli już naprawdę będzie w kłopotach… ma po swojej stronie Nikolę Jokica. Który zrobi coś z niczego. Który jak trzeba będzie w 5, 10 kolejnych akcjach wygenerować dobry rzut dla swojej drużyny, to zrobi to w każdej z nich. O, którym trener rywali mówi, że tak naprawdę to nie ma pojęcia jak go bronić. Który niszczy w bezpośrednim matchupie grającego jedno z najlepszych spotkań w życiu Anthony’ego Davisa. O którym LeBron James mówi, że jak gra odwróconego pick and rolla (wysoki kozłuje) – to tej akcji po prostu nie da się obronić. I który jak już nie ma naprawdę żadnego innego rozwiązania, trafi swojego opatentowanego wysrańca.

Rywal gra świetnie, a prawie 40 letni LeBron James, jeden z dwóch najlepszych zawodników w historii NBA, znajduje w drugiej połowie 743 młodość? Nic to, mamy Jokica.

Przeciwnik prowadzi +20 w trzeciej kwarcie? Nic to, mamy Jokica.

Nie ma czasu na zegarze i trzeba oddać szalony rzuty? Nic to mamy Jokica.

Gość jest nieunikniony, nawet jak go nie widzisz w tylnym lusterku na autostradzie, bo tak szybko uciekasz, to czujesz jego oddech na karku. Bo prawdopodobnie siedzi za Tobą i się śmieje z Twoich wysiłków.

Nie ma obecnie w NBA żadnej drużyny, która miałaby nad sobą tak mocne widmo nieuchronności.

Będę w szoku, jeśli w czerwcu nie będą świętować kolejnego mistrzostwa.

Podziel się:
Poprzedni Wpis
Następny Wpis
Autor
Dołącz do dyskusji

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

One thought on “Playoffs: Nieuniknieni

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *